„Jackie”, reż. Pablo Larraín

Data: 26.03.2017

[Przy  pracy na pełen etat – a także doktoracie i kilku innych „fuszkach”, które składają się godzinowo na co najmniej kolejne pół etatu – trudno o bycie „na bieżąco”. Być może nikt nie chce już czytać o „Jackie”, ale zaraz po seansie naszła mnie chęć, by wyżalić się publicznie, toteż nie będę się krępować i wyrzucę z siebie parę gniewnych akapitów.]

„Historia jest histeryczna: istnieje tylko wtedy, gdy zaczynamy się jej przyglądać” – tak napisał kiedyś Roland Barthes*. Oglądając „Jackie” mamy wrażenie, że żadne stwierdzenie nie odda charakteru filmu Pablo Larraína lepiej niż słowa autora „Mitologii”. Pierwsze obrazy, jakie widzimy, zapowiadają obiecującą obserwację – obiektyw kamery Stéphane Fontaine zbliża się niebezpiecznie blisko Natalie Portman, a my, jakby zaskoczeni, dostrzegamy niepokojące oblicze bohaterki.  Te momenty promieniują na kolejne sceny filmu i przez chwilę dajemy się złapać na haczyk. Jackie w wykonaniu Portman zupełnie nas onieśmiela: dostojnością, stanowczością i wyglądem Perfekcyjnej Białej Pani (Białego) Domu.

Zaraz potem (naprawdę zaraz!) orientujemy się, że to klasyczna popisówa – jak wtedy, gdy wiemy, że ktoś na nas patrzy, więc prostujemy plecy, wycieramy kąciki ust i przestajemy mrugać. I już nie chodzi tylko o to, że każdy kolejny gest i każde kolejne słowo wypowiadane przez Portman niepotrzebnie zwracają uwagę na jej warsztat. Desperacką próbę zwrócenia na siebie uwagi podejmuje też sam reżyser: dobiera wytrącającą nas z rytmu muzykę, wykorzystuje Godardowskie ujęcie pleców Jackie w tweedowym kostiumie, projektuje sterylne wnętrza i (co gorsza) takież postaci. A mimo tego całego wysiłku świat przestawiony nie jest fascynujący, ale zwyczajnie brzydki.

Nikt nie zatroszczył się bowiem o przekonujące motywacje postaci, dlatego też są one raczej odpowiednikiem kiepskiej jakości opisu z książki historycznej. Jackie to „niestabilna emocjonalnie dama”, Kennedy – „człowiek wielu sprzeczności”, a prezydent Johnson – „polityczna hiena”. Krążąca bez celu opowieść zamienia się w ciąg żenujących scen, w których główna bohaterka z bezsilności przebiera się we wszystkie piękne ubrania z szafy popijając alkohol i ratując się garścią leków; wypowiada Wielkimi Słowami wzniosłe sentencje i zmazuje przed lustrem krople krwi z twarzy tuż po zamachu na męża. Są to sceny obsceniczne i zupełnie rozłażące się w szwach.

Koniec końców dostajemy esencjonalny portret Pierwszej Damy w opałach. Po seansie „Jackie” nie wiemy o Prezydentowej nic, czego nie wiedzielibyśmy wcześniej. Jak to bywa czasem w przypadku histerii – z wielkiej burzy mały deszcz.

Ocena: 5/10

*O cytacie przypomniałam sobie czytając ponownie bardzo zgrabną i treściwą analizę „Łowcy androidów” autorstwa Giuliany Bruno.

Powrót