Ten właściwy moment

Data: 02.07.2018

Powiedzmy to głośno: nastolatki zasługują na dobre kino. Ich problemy problemami, nawet jeśli rodzice tak nie uważają. Ich świat (w którym każdy i każda z nas miał lub miała kiedyś udział) jest o niebo bardziej skomplikowany niż dorośli są w stanie przyznać. Skoro w kinie mało kto debiutuje przed trzydziestką, nietrudno dociec, skąd biorą się częste pochody stereotypów. Ostatecznie lepiej jednak nie robić takich filmów w ogóle niż odjaniepawlać jakąś manianę.

Szczególnie, że nie trzeba już żadnego manifestu, bo te młodych zwyczajnie nie interesują. W przeciwieństwie do „dojrzałych” twórców, pałających miłością do głoszenia wartości uniwersalnych, centrum świata nastolatka stanowi on sam lub ona sama. Ci, którzy to rozumieją, robią dobre kino o dorastaniu.

Jeżeli nie wiecie, jak ocenić film coming of age  i bujacie się w myślach od braku zrozumienia bohaterów do ulgi w rodzaju „dobrze, że mnie to nie dotyczy”, to już podpowiadam, kiedy jest całkiem prawdopodobne, że to, co obejrzeliście, ma sens. Gdy oglądasz na ekranie nabuzowanych hormonami nastolatków i ich niezwykłe przygody w świecie high school’u lub na letnim obozie i nie czujesz zażenowania, ale sporo empatii – niezależnie od tego, w jakim wieku jesteś – to bingo! Najprawdopodobniej jest to przyzwoity film o nastolatkach.

„Twój Simon” jest jednym z tych dobrych filmów. Greg Berlanti, reżyser, za Becką Albertalli, autorką literackiego pierwowzoru, pozwala Simonowi (Nick Robinson) być ważnym. Zwłaszcza, że to, co chłopak ma do zakomunikowania światu, będzie wymagało odwagi – przygotowuje się on bowiem do coming outu, a anonimowa wiadomość innego geja w szkole, opublikowana na portalu społecznościowym, tylko podkręca temperaturę. Teraz jest ich dwóch. Tylko jak przygotować się na nieuchronne zmiany, które niesie ze sobą upublicznienie własnej orientacji?

Kiedy piszę o hormonach, liceum, letnich obozach – i więcej: szkolnych balach, kółkach zainteresowań, stołówce z podziałem na kliki, alko-grą w kubeczki – to nie robię tego bez powodu. „Twój Simon” eksploatuje niemal każdą kliszę gatunkową i jest wszystkim, czego oczekiwać można od teenage drama. Jednocześnie Berlanti doskonale wie, jak tych klisz używać, bo zjadł na tym gatunku zęby. Nie reprodukuje zatem bezmyślnie tych beztroskich obrazków, nie używa jako oczywistych elementów życia nastolatka, ale pokazuje ich wpływ na Simona, który musi sobie z nimi poradzić: uciec z homecoming dance czy innego junior-prom, gdy pierwsza dziewczyna wyznaje mu miłość; rozmawiać ze swoimi hetero-kolegami o dziewczynach do poderwania, doradzić szkolnemu dziwakowi, jak ma się ubierać, by zainteresować sobą pannę (choć sam przecież nigdy tego nie robił). Simon boi się zmian – lubi świat, w którym żyje, chociaż wie, że nie został on stworzony dla niego. Bo czemu to on musi dokonać coming outu? Dlaczego to nie jego znajomi przyznają się rodzicom do tego, że są hetero? W sekwencji wyobrażonych przez Simona hetero coming outów ujawnia się talent reżysera do sprytnego operowania formą. Te krótkie, najczęściej marzycielskie zbitki montażowe nie tylko nadają filmowi dobre tempo, ale też młodzieżowy, trochę wideoklipowy rytm. W innej, arcydzielnej scenie musicalowej bohater będzie pokazywał swoje „ja” tak dobitnie, że tylko kamp jest w stanie pomieścić jego wizję wolności.

Inaczej niż „Lady Bird” Grety Gerwig – romantyczna wizja przedmieść, w której mgliste wspomnienie lat dwutysięcznych organizowało stylistyczne wybory – „Twój Simon” jest aktualny do szpiku kości, także dzięki wyrazistym kolorom, których nie osłabia nawet intensywnie świecące słońce. Berlanti dokłada wszelkich starań, by – formalnie i fabularnie – być na czasie. Pokazuje, że to nie żadna zgrywa (jak w „Każdy by chciał!!” Linklatera) ani nostalgiczny podmuch (jak w „Charliem” Stephena Chbosky’ego), ale codzienność roku 2017 z całym jej zniuansowaniem. Trafnie podkreśla to Doreen St. Félix w swojej recenzji, zauważając, że książka sprzed zaledwie 3 lat została zaktualizowana o polityczne i społeczne „teraz” poprzez żart na temat Obamy na emeryturze, wątek oskarżeń wysuniętych w stronę Billa Cosby’ego i szereg innych odniesień).

Nie jest nam wstyd, że oglądamy w sumie prostą historię – swojską, kumpelską nawet, ale opowiedzianą zgrabnie i z polotem godnym Noah Baumbacha. Przede wszystkim nie ogarnia nas żenua na widok postaci. Paczka Simona to grupka fajnych, mądrych dzieciaków, które przeczą stereotypom o niedouczonych licealistach bez pasji i ambicji. Nie mają kosy z rodzicami i nie wyżywają się na nauczycielach. Wystawiają za to „Kabaret”, rozmawiają o muzyce i opowiadają sobie swoje sny.

Ciepło bijące z ekranu i sympatia, którą bez wątpienia Berlanti żywi do każdego z bohaterów (może poza nieznośnymi gburami, których nikt zresztą nie lubi) mogą wydawać się niewymuszone i zupełnie naturalne, ale reżyser doskonale zdaje sobie sprawę, gdzie umieszcza akcję filmu i jakie ma to konsekwencje. Atlanta i jej przedmieścia to nie tylko miasto o wyraźnym afroamerykańskim profilu i jedno z miejsc, gdzie rodził się ruch na rzecz praw obywatelskich, ale również jeden z największych ośrodków kultury LGBT+ w Stanach Zjednoczonych. Choć wizja wyemancypowanych rodziców i tolerancyjnych znajomków może wydawać się utopijna, nie jest nieprawdopodobna. Simon nie jest obiektem drwin szkolnej społeczności – musi raczej ponieść odpowiedzialność za wybory, które doprowadziły do małej internetowej apokalipsy. Wielokrotnie dowiadujemy się, że nie wstydzi się samego siebie. Ma za to problem ze zmianami, które wywołać musi każdy coming out – czy będzie to ujawnienie pasji aktorskiej, czy też włączenie się do gejowskiej społeczności. Stawką nie jest pogodzenie się z własną tożsamością, ale „ten odpowiedni moment”, by objawić ją światu.

Kilka miesięcy wcześniej można było zobaczyć inny film, który niecierpliwie (zupełnie jak jego bohaterka) reaguje na każdą impulsywnie dokonywaną zmianę w nastoletnim mikro-świecie. „Gorzka siedemnastka” z tą samą dokładnością aktualizuje youth culture obecnej dekady i nie obiecuje nic więcej poza własną szczerością.

„Twój Simon” nie osiąga intensywności innych nastoletnich filmów – takich jak wspomniana wcześniej „Lady Bird” czy „Uczniowska balanga” Linklatera – wypełnionych po brzegi oczekiwaniem na spełnienie marzeń większych niż życie. Brakuje w nim prawdziwie przejmującego momentu, emocji przeżywanych całym ciałem i ulotnych spojrzeń w stronę przyszłości. Jest to jednak film wolny od estetycznych sentymentów, który zwraca się ku młodości – nie tej wyobrażonej przez masy, ale tej przeżywanej przez każdego nastolatka z osobna. Może to nic wielkiego, ale – jak z sympatią, choć kąśliwie skomentowała nauczycielka Simona pierwsze próby do spektaklu – to już „coś”.

Ocena: 8/10

Powrót