„Blade Runner 2049”, reż. Denis Villeneuve

Data: 05.11.2017

„Blade Runnera 2049” z pełnym przekonaniem mogę nazwać filmem eleganckim. Nie jestem jednak pewna, czy to dla filmu dobrze. Wytworność, wyrafinowanie i elegancja mają bowiem swoje źródło w elitarności, która jest ściśle związana z klasizmem, uprawianiem sztuki dostępnej tylko dla części widowni.

Film Villeneuve’a i Deakinsa (bo doprawdy jego autorskość trzeba przypisać także temu drugiemu) ma w sobie szlachetny urok. Deakins (jak każdy wytworny gospodarz) nie dopuszcza ani pół nuty chaosu do swojego sterylnego futurystycznego świata – jego zdjęcia są czyste jak łza, choć portretują narodziny rewolty. To już nie jest śmietnik współczesności – u Scotta brudny, pełen przedmiotów niepotrzebnych, zużytych, połamanych – ale lśniący i wypucowany kosz na odpady segregowane. W kadrze znajdują się tylko te elementy, które ktoś przemyślał, postawił przed kamerą, pięknie zaaranżował i oświetlił.

Villeneuve pozwala na ten cały koncept, bo sam ma podobny charakter – w jego świecie nie ma tajemnic; niczego, co mogłoby wyrwać się spod kontroli. W tempie slow pozwala widzom kontemplować każdy najmniejszy szczegół, dając mu do zrozumienia, że wszystkie są tak samo ważne. Nietrudno je zresztą złapać i pozbierać do kupy.

Taka strategia niebezpiecznie zbliża reżysera „Nowego początku” do największego grafomana Hollywoodu – Alejandro Iñárritu. Villeneuve nie jest co prawda aż tak butny, żeby samemu odpowiadać wciąż na to samo pytanie dotyczące istoty człowieczeństwa, ale zbyt łatwo zawierza własnej maestrii warsztatowej. Na szczęście odróżnia go od Iñárritu szczerość i dobre chęci – widać, że chciał dla „Blade Runnera” jak najlepiej. To „jak najlepiej” skutkuje jednak przegrzaniem materiału i pójściem w stronę efektów „mniej popularnych”, bardziej „artystycznych”, wyrafinowanych i eleganckich właśnie, ku uciesze zwolenników „kina ambitnego” i przeciwników rozpasanego „Mad Maxa: Na drodze gniewu”.

Obserwując recepcję „Blade Runnera” w wersji Villeneuve & Deakins można więc dostrzec nie tylko wyraźny (i obłudny) podział na kultury „niską” i „wysoką”, lecz także stygmatyzowanie tych, którym film się nie podobał. Ci ostatni chcą przecież tylko „strzelania i pocisków” (tak jakby w oryginalnym „Blade Runnerze” było ich dużo…), nie znają się na dobrym kinie i dlatego „Blade Runner 2049” zarobił zbyt mało jak na koszta, które pochłonął. Dajcie im lepiej „Botoks”, to jest film na ich poziomie.

Otóż problem nie tkwi w wielu zbliżeniach na Ryana Goslinga, zbyt długich spacerach po rzeczywistości post-apo, ale w urywaniu wątków najbardziej interesujących, które mogłyby poprowadzić widza w meandry znaczeń innych, niż zaplanował to sobie Villeneuve. Krótko mówiąc – w tym filmie po prostu nie ma życia.

Ocena: 5/10

Powrót