#Czarno – recenzja książki „Kino afroamerykańskie: twórcy, dzieła, zjawiska”

Data: 03.02.2016

Kiedy po głoszeniu nominacji do Oscarów błyskawicznie powstał hasztag #oscarssowhite byłam już po lekturze książki „Kino afroamerykańskie: twórcy, dzieła, zjawiska”. Cała ta sytuacja uświadomiła mi, jak mało wiemy tu, w Europie, o problemach czarnoskórych obywateli USA. I jaką wartość ma tym samym wyżej wymieniona publikacja. Jeszcze przed przeczytaniem choćby strony wstępu wiedziałam, że należy poświęcić jej sporo uwagi i cierpliwości. Poczułam się w obowiązku, by rzecz przyswoić, przemyśleć, i tu, na łamach Reflektora omówić z szacunkiem, na jaki zasługuje ten pionierski (nie boję się tego powiedzieć) tom. Bowiem niezależnie od jego mankamentów jest to pozycja ważna, zwłaszcza dla Polski – odizolowanej od większości rzeczowych debat problematyzujących kwestie rasowe. Także dla polskiego filmoznawstwa, które (poza wyjątkami) jest porosłe pleśnią, zgrzybiałe i skostniałe.

Nie mamy co liczyć na tłumaczenia choćby kilku z podstawowych i klasycznych już na Zachodzie publikacji poświęconych reprezentacji Afroamerykanów w kinie. Pozornie wydaje się, że nas to w ogóle nie dotyczy, bo gdzie Rzym, a gdzie Krym. Jest to w sposób oczywisty podejście ignoranckie, bowiem mainstreamowe kino i oscarowy splendor ufundowane są na tej dyskryminacji, a przecież właśnie na takie filmy chodzimy do kina. Pozostaje nam jedynie korzystać z dobrodziejstw pełnotekstowych baz bibliograficznych, oferujących niektóre z artykułów w języku angielskim. Warto jednak w tym chaosie danych znaleźć punkty orientacyjne, których „Kino afroamerykańskie” nam dostarcza. Już dla samych przypisów warto po tę publikację sięgnąć.

The Black Book

Redaktorzy tomu od początku przyznają, że zawiera on teksty niezwykle różnorodne, przede wszystkim ze względu na paradygmat, w obrębie którego działają ich autorzy. Jedni wyraźnie „skręcają” w stronę klasycznej historii filmu z punktami zwrotnymi i arcydziełami kina afroamerykańskiego na czele, inni wywodzą się raczej z krytycznego nurtu pisania o kinie, jeszcze inni tworzą klasyczne ujęcia monograficzne. Z jednej strony wprowadza to pewną niekonsekwencję, z drugiej jednak ożywia lekturę i miażdży zwyczajową monotonię. Artykuły mają dobrą długość – nie nudzą laniem wody, kiedy nie ma już o czym pisać, ani nie irytują powierzchownym podejściem, wynikłym z limitu słów.

kino-afroamerykanskie-cover

Po raz pierwszy chyba nie psioczę na brak skupienia się na samych filmach. Zwykle ubolewam, kiedy kolejne publikacje multiplikują to, co już zostało na temat kontekstu historycznego filmów powiedziane i napisane. W tym wypadku jednak otrzymujemy garść informacji, która mnie, laikowi w tej kwestie, pomogła się zorientować w afroamerykańskim krajobrazie filmowym. Informacji, które jeśli zostały gdzieś podane, to są rozproszone w krótszych lub dłuższych artykułach, w postaci wtrąceń i dygresji na marginesie innego zagadnienia. Ten zestaw faktów został, co prawda, w samym tomie kilka razy powtórzony, jednak należy zrzucić to na karb charakteru publikacji. Tworząc wszak panoramę kina czarnoskórych i o czarnoskórych, stanowi on punkt wyjścia lub istotną perspektywę dla wielu autorów (jak np. mniej lub bardziej rozległa charakterystyka nurtu blaxploitation).

Black is the new white

Już w pierwszym artykule Patrycja Włodek rzetelnie, z dokładnością zegarmistrza, opisuje „Hollywood Złotej Ery”, ustawiając nas jako czytelników na dostrzeżenie pewnych zależności w krainie bezwzględności, co się zowie Hollywood właśnie. Robi to pięknie i niewartościująco, nie dzieli brzydko kina na, nomen omen, czarne i białe, nie nadaje tym określeniom znaku plusa czy minusa. Choć inni autorzy tej publikacji mają dobre intencje, zdarza im się zapominać, że nie każdy biały to ciemiężyciel, a nie każdy Afroamerykanin to ofiara (choć kolor skóry wciąż nas niestety a priori klasyfikuje).

Niezwykle ciekawą propozycją jest artykuł Grzegorza Stępniaka o Black Queer Cinema, nurtu o podwójnej stygmatyzacji – nie dość, że o podłożu rasowym, to także płciowym. To tekst o wyjątkowym charakterze, bo analizujący fenomen publicznie niedyskutowany: filmy nieznane, często niedostępne w jakimkolwiek obiegu. Choć temat jest ważki, a jego analiza unikatowa, to najbardziej imponuje podjęcie wątku reprezentacji wizualnej tożsamości oraz wysoka samoświadomość autora, dotycząca jego własnej, białej przecież, perspektywy.

źródło: awardswatch.com

źródło: awardswatch.com

Na wyższy poziom wynosi nas doskonały tekst Andrzeja Antoszka, w którym podjęta została problematyka „czarnej przestrzeni” – afroamerykańskiego „getta”, rozumianego jako pojęcie opisujące nie tylko określone dzielnice, ale również pewien rodzaj płynnej przestrzeni nieustannie się zmieniającej i znaczącej nie tylko swoim wyglądem i granicami, ale duchem czasu i przemianami społecznymi. To miejsce ważne nie tylko dla Czarnej Ameryki, ale także symptomatyczne dla historii Stanów Zjednoczonych w ogóle – jako państwa, narodu, mentalności. To chyba mój ulubiony esej, bo traktujący wybrane kategorie w sposób możliwie szeroki, wieloznaczny, niejednorodny i pozostający w ścisłym związku z samymi filmami.

Black or white?

Opartą na aktualnych zagadnieniach próbę opisu tzw. kina rewizji historycznej znajdziemy w artykule Sebastiana Smolińskiego, który duchem jest chyba najbliższy amerykańskiej rzeczywistości medialnej. Wielość przytaczanych recenzji i wypowiedzi wsparta jest przez analizę box office’u, co pozwala względnie zrekonstruować temperaturę odbioru dzieł pokroju „Django”, „Zniewolonego” czy „Kamerdynera” – filmów, które w świadomości szerokiej publiczności Europy funkcjonują raczej jako autorskie wypowiedzi o określonej stylistyce, chłodno i z dystansem podejmujące problemy historiozofii. Tu choć na chwilę możemy, przyjmując pewien poziom umowności, stać się mentalnie mieszkańcem Ameryki Północnej, uczestniczyć za pośrednictwem słów w debacie żywo angażującej czarną amerykańską społeczność.

To, co lekko drażni, subtelnie irytuje, to zbyt jawna ocena niektórych twórców, nurtów, dzieł. Część autorów zbyt łatwo daje się ponieść pokusie, a zarazem bezpieczeństwu poprawności politycznej. Wszczynając rozmowę na nieeksplorowany wcześniej temat, warto na samym początku rzecz po prostu przedstawić, co kilku doświadczonych autorów zresztą umiejętnie wykonało. Jako czytelnik czuję bowiem, że przeskakuję automatycznie z poziomu poznania bezpośrednio na poziom oceny, pomijając własną refleksją. W porę uświadomiona czerpałam jednak z lektury tylko to, co najlepsze – solidny zastrzyk wiedzy.

Niezależnie od tego jest to kolejna pozycja Wydawnictwa Naukowego Katedra, która imponuje ambicją publikowania treści niepopularnych w Polsce. Jest to też kolejna książka tegoż, która (co skandaliczne) przechodzi bez echa, z marną ilością recenzji czy chociaż życzliwej noty. Z przyjemnością więc polecamy, recenzujemy, propsujemy, liczymy na kolejne książki, które zawsze chętnie przeczytamy. Autorka recenzji czytała z uwagą i dziękuje bardzo za próby odgrzybienia filmoznawczej pisaniny.

Ocena: 5/6

tekst został opublikowany na łamach portalu Reflektor. Rozświetlamy kulturę!

Powrót