I want *MY* MTV, for God’s sake!
Data: 10.12.2019
Dorobiłam się MTV jakoś w 2005 roku. Może zawsze było w ofercie kablówki w moim rodzinnym domu, ale dopiero wtedy odkryłam jego istnienie? Może. Pamiętam jednak, że jeszcze załapałam się na szał, który towarzyszył premierom bardziej *hot* teledysków: tydzień czekałam na oficjalną premierę „What Goes Around… Comes Around” z drugiej płyty Justina Timberlake’a i gdy nastał „ten dzień” lawirowałam między telewizorem a kuchenką, na której przygotowywałam obiad dla wracającej z pracy mamy. Tak, Youtube już istniał, ale nie był nawet w połowie tak popularny jak MTV, które zdążyło już wszakże niemal zupełnie wyprzeć muzykę ze swojej ramówki.
W gruncie rzeczy na MTV, biorąc pod uwagę cały okres działalności stacji, dłużej muzyki nie było niż była. Ale „I Want My MTV” — dokument Tylera Measoma i Patricka Waldropa, który w tym roku zdobył nagrodę na American Film Festival — skupia się na samych początkach stacji, ledwie komentując to, co dziś stanowi lwią część programu „stacji matki” (bo oczywiście MTV się rozrosło i teraz mamy już MTV Hits, Dance, Live HD, Rocks, a ponadto moje ulubione VH1).
Mam zasadniczy problem z tak krótkimi filmami dokumentalnymi: nawet jeśli ich twórcy decydują się pokazać wycinek jakiegoś fenomenu, to w 1,5 godziny mogą zaoferować wyłącznie nostalgiczną przebieżkę, a i to w tempie olimpijskiego sprintu, a nie sympatycznego truchtu. Gdy tylko podniecisz się młodym Stingiem i muzyką Pat Benatar, a serce zatęskni za ejtisowymi rytmami, film jest już 5 lat później, i nawet jednego refrenu „Love Is A Battlefiled” nie możesz posłuchać do końca. Nic o Unplugged, nic o pełnometrażowych filmach produkowanych przez MTV („W rytmie hip-hopu”, ej!), wszystkiego za mało, wszystko za szybko, nie mówiąc już o koszmarnych uogólnieniach w kwestiach, które zasługują na to, by je porządnie rozwinąć (MTV a rasizm, MTV a seksizm).
Historia MTV to temat na pięcioodcinkowy serial dokumentalny, w którym opowieść nie urwałaby się na stwierdzeniu oczywistego faktu, że MTV to już dłużej nie jest *music television*. Zresztą ja bym chętnie posłuchała o kulisach programu „Penetratorzy”, który namiętnie w 2005 roku oglądałam, nie bez zadowolenia obejrzałabym też mimiczną kompilację śmiechów Xzibita z „Pimp My Ride” (ziomy, ależ ja lubiłam to picowanie fur).
Kontakt z MTV totalnie mi się urwał, jak znalazłam nowy zapychacz czasu („Pamiętniki z wakacji” i „Trudne sprawy”), a muzykę zagarnął Spotify i Youtube. Śmiem twierdzić, że my ludzie, którzy do MTV czuli „miętę” (projektowani odbiorcy tego filmu, jak mniemam) już dawno zostawiliśmy je za sobą i chętnie usłyszelibyśmy, co dzisiaj się dzieje w tym przybytku nastoletniej rozpusty. Już mi się nie chce dłużej jarać tym, że ktoś kiedyś „coś wymyślił”, a potem była rewolucja.