Ostatni taki melanż

Data: 20.08.2019

Każdy filmoznawca i każda filmoznawczyni wie, że jeżeli z czegoś w swoim kinie Brytyjczycy powinni być dumni, to na pewno z buty młodych gniewnych. Zanim na dobre rozkręciło się amerykańskie kino młodzieżowe, młodzi gniewni zdążyli już przejść do historii i się w niej rozgościć. Proste historie (pisane często przez stawiających pierwsze kroki literatów) o wkraczających w dorosłość nastolatkach bez perspektyw (czasem o rozczarowanych młodych dorosłych) bywały ekranizowane w sposób zadziwiająco poetycki, zważając na okoliczności — biedne, brudne dzielnice, bezrefleksyjna konsumpcja, i te twarze jakby przetarte kiepskim życiem.

„Beats” w reżyserii Briana Welsha ma w sobie zarówno szorstkość kina młodych gniewnych, jak i energię Mathieu Kassovitza rodem z jego arcydzielnej „Nienawiści”. Tu też oglądamy młodych chłopaków z niezamożnych rodzin, których życie zmieni się w jedną, wyjątkowo obfitą we wrażenia noc. Johnno i Spanner żyją w Szkocji lat 90., dekadzie super-popularności rave’ów — całonocnych imprez muzycznych, kiedy baunsowało się jakby jutra miało nie być. Na znak protestu przeciw zmieniającemu się prawu zabraniającemu ich organizowania szykuje się melanż, jakiego świat jeszcze nie widział. Tak przynajmniej wydaje się chłopakom, dla których rave jest obietnicą lepszego życia — fantazją przerywaną przez smutną rzeczywistość.

Wszystko plącze losy chłopców: różnice klasowe, społeczne niepokoje, tradycyjne wartości. Między Johnno i Spannerem nie ma niesnasek, dopóki te wszystkie „poważne sprawy”, o których się ze strachu nie rozmawia, wciskają się tam, gdzie nie trzeba, by wszystko pochrzanić.

Chłopacka przyjaźń ponad wszystko ma nieodparty kinowy urok — od „Stań przy mnie” przez „Tracąc to” aż po „Pewnego razu… w Hollywood” rozgrzewa serducha widzów i wywołuje łzy rozrzewnienia. Często te uczucia wywoływane są starciem tradycyjnej męskości, do której często aspirują młodzi mężczyźni, z wypartą potrzebą głębokiej więzi. Spanner z „Beats” jest tego najlepszym przykładem: dla wychowanego z bratem-dilerem w zdekompletowanej rodzinie chłopaka Johnno jest kimś, kto z wiązanki przekleństw i kiepskich żartów wyłowi skrywane lęki i pragnienia. Jest, być może, ostatnim prawdziwym przyjacielem.

Do diabła z dorosłością. Zabiera nam wszystko, co najlepsze. Ale jeśli jutro ma nie być — mówią chłopcy — chodźmy na jeszcze jedną imprezę, obalmy stos browarów i balujmy do rana w rytm zakazanej muzy.

Powrót