Warto zachować umiar – relacja z MFS Serialis

Data: 01.09.2016

W niedzielę w Katowicach zakończył się Międzynarodowy Festiwal Seriali SERIALIS. Katowicka społeczność była podekscytowana, nie tylko samym faktem organizacji wydarzenia związanego z najpopularniejszą rozrywką ostatnich lat. Wszyscy słyszeli już o tym, że władze miasta przeznaczyły na tę imprezę milion złotych – mieliśmy zatem duże oczekiwania, które niestety nie zostały spełnione.

Choć SERIALIS wyglądało z dystansu na solidną robotę, to w gruncie rzeczy było to wydarzenie-wydmuszka. Oprawa wizualna robiła wrażenie, program wydawał się interesujący, a sam event był podejrzanie zbyt napompowany, jak na jego pierwszą edycję. „Napompowany” to dobre słowo, bo świetnie oddaje sztuczność tego całego barokowego przepychu.

Pierwszy dzień rozpoczęłam od śniadania prasowego, na którym powitano gości, przedstawiono organizatorów i uściśnięto sobie dłonie. Wychodząc z sali, zauważyłam, że jeden z dziennikarzy, pytający prezes Fundacji organizującej SERIALIS o sposób wydania TEGO miliona złotych, spotkał się z brzydką odpowiedzią („od rozmów jest pani rzecznik prasowa”), a następnie z koniecznością spoglądania na plecy pani prezes, która zdążyła obrócić się na pięcie i wyjść. Tyle się mówi o kulturze rozmowy, dobrych relacjach z mediami i cierpliwości, którą trzeba przejawiać, by nie dać się im zjeść. PR-owo takie zachowanie wygląda niestety paskudnie. A można było po prostu po raz dziesiąty powiedzieć to samo, uprzejmie się pożegnać i wrócić do swoich obowiązków.

serialis-2

O 12.00 rozpoczął się panel dyskusyjny dotyczący „Gry o tron”. Świetnie, że spotkali się na nim członkowie fandomu, że SERIALIS było wydarzeniem, w ramach którego mógł odbyć się zjazd. Wszystko jednak za bardzo przypominało konwent, internetowe rozmówki na Facebooku bez merytorycznej refleksji pod nadzorem Dyrektora Artystycznego. Jako filmoznawca chciałam po prostu dowiedzieć się czegoś więcej, wymienić spostrzeżenia jako osoba „spoza” fandomu, zwyczajnie porozmawiać, bo seriale to temat, który przecież generuje wiele emocji, a czułam się trochę jak słoń w składzie porcelany.

Przeszłam zatem do audytorium na panel „Historia i kondycja seriali”. Dołączyłam w niewłaściwym momencie (choć nie wiem, czy byłby właściwy), bo uczestnicy panelu (Dyrektor Artystyczny, Dyrektor Programowy i założycielka portalu serialowa.pl) dyskutowali o prawach autorskich. Ich brak świadomości kultury współczesnej z całym jej dobrodziejstwem wywołał we mnie żywe oburzenie. Jedynie Marta Wawrzyn zachowywała zdrowy rozsądek, który nie przebijał się niestety przez donośne głosy panów dyrektorów – Bartosza Węglarczyka i Wojciecha Krzyżaniaka. Panowie zrobili sobie przyjemną pogadankę o tym, jakie seriale lubią, przerzucali się tytułami, ale ogólnych wniosków o „kondycji” seriali raczej nie było. Interakcji z publicznością też niewiele, a jak już, to powierzchowna. Przede wszystkim raził jednak protekcjonalny ton obu „panów z mediów”, przedstawicieli wyższej klasy, których stać na zamawianie filmów na Amazonie (spytajcie, który student filmoznawstwa może pozwolić sobie choćby na kupno DVD za 20 zł w Empiku), i którzy mają dostęp do seriali przed ich emisją. Przepaść, jaka nas dzieli, jest chyba nie do przeskoczenia. Nikt nie mówi, że piractwo jest okej, nikt go też nie usprawiedliwia, ale należy próbować choćby zrozumieć jego przyczyny. Podobnie jak warto zastanowić się DLACZEGO polski rynek seriali nie ma się najlepiej, a nie jedynie stwierdzić, że TAK JEST I JUŻ.

Nie zamierzam podawać w wątpliwość kompetencji obu panów – świetnie wykonują na co dzień swoją pracę. Ale Dyrektor Artystyczny i Programowy to funkcje, które wymagają czegoś więcej niż sympatii dla serialu. Tak, są w tym kraju ludzie – medioznawcy, filmoznawcy, krytycy kultury popularnej – którzy znają się na rzeczy i bez emocji, za to z bagażem doświadczeń i wiedzą, potrafią rozmawiać do rzeczy. Zabrakło ich nie tylko wśród organizatorów, ale i zaproszonych gości.

serialis5

Z tego powodu wydarzenie przypominało trzydniowy konwent, a nie festiwal seriali. Bardzo lubię fandomy, od kilku lat obserwuję to, jak wpływają na kulturę audiowizualną. Świetnie, że byli na miejscu. Ale dla równowagi warto było postarać się o kogoś, kto wyniesie emocjonalne dysputy na wyższy poziom refleksji.

Organizacyjnie też niestety nie było najlepiej. Choć wolontariusze dwoili się i troili – informacji było jak na lekarstwo. Godziny rozpoczęcia paneli nakładały się ze sobą, program wciąż się zmieniał, a przestrzeń Międzynarodowego Centrum Kongresowego była za duża na tego typu wydarzenia. Ludzie gubili się wśród tej ciemnej przestrzeni, a atrakcje nie wyglądy zbyt imponująco. Przede wszystkim brakowało jednak papierowego programu, broszury informacyjnej, które zawierałaby coś więcej niż mapkę MCK.

Te wszystkie błędy wiążą się niestety ze złym zarządzaniem budżetem. Wynajęcie MCK , stworzenie aplikacji z programem na smartfony (która na dodatek nie działa na każdym telefonie), dołożenie do pakietu powitalnego pendrive’a i drogiej czekolady opakowanej firmowym papierem – to wszystko zbędne wydatki. Naprawdę wolałabym dostać solidnie opracowany katalog, program i długopis.

A można było (zwłaszcza w wakacje!) wykorzystać przestrzeń miejską, nasze wspaniałe kina studyjne, place, klubokawiarnie – byłoby swojsko, mniej sterylnie i do tego bardziej „aktywnie”. Można się z tego śmiać, ale przemieszczanie się z miejsca do miejsca to stały element życia festiwalowego. Kosztowałoby to dużo mniej, a dodałoby życia i energii temu statycznemu wydarzeniu.

Wiem, że znowu brzmi to tak, jakby wszystko kręciło się wokół pieniędzy. Nie chodzi mi tylko o to, że Fundacja „dostała” milion, ale że źle go wydała. A w obliczu kurczących się budżetów na działalność społeczną to po prostu przytłacza.

Nie jest tak, że wszystko było źle. Okołotematyczne wydarzenia były naprawdę w porządku. Ekscytowałam się w trakcie konkursu wiedzy o „Przyjaciołach”, głośno śmiałam na pokazie „Rekinado 4”, podczas którego linie dialogowe na żywo czytał niezawodny Tomasz Knapik (och, co to był za seans!), a moje serce było niezwykle uradowane, kiedy dotarłam do budynku NOSPR-u na koncert zamknięcia, podczas którego orkiestra AUKSO, z gościnnym udziałem muzyków z NOSPR-u, właśnie wygrywała muzykę pochodzącą z seriali.

Nie wiem, jak sprawa wyglądać będzie za rok. W przypadku pierwszej edycji widać, że ambicje były za duże, czasu za mało, a niektóre decyzje populistyczne. Drodzy organizatorzy – rzeczywiście, było „z rozmachem”. Ale czasami naprawdę mniej znaczy więcej.

tekst został opublikowany na łamach portalu Reflektor. Rozświetlamy kulturę!

Powrót