Za dziewuchy! — 2. sezon „Sex Education”
Data: 21.02.2020
Z zasady nie oglądam seriali — nie że gardzę, po prostu mam słabość do tych komediowych, które, tak czuję, głównie mnie rozleniwiają. Na liście „do zobaczenia” mam kilka klasyków, nie ukrywam, ale lubię poczekać parę lat, aż się całość uklepie.
Ale wiadomo: „Sex Education” obejrzałam od razu i jestem zaskoczona, jak smaczny jest ten drugi sezon. Nade wszystko podoba mi się spryt, z jakim babki, które są za ten serial odpowiedzialne, łączą frajdę z codziennym, zupełnie nie zabawnym doświadczeniem nastolatków. W tym sezonie przede wszystkich dziewuch.
Twórczynie i twórcy „Sex Education” odeszli od mechanicznego oddzielania motywu serialu, a więc „problemów z seksem” od relacji między postaciami. Wgryza się tu jedno w drugie, wywołuje nieporozumienia, plącze języki w próbach rozmowy. Bo tak to właśnie jest, że nie wystarczą dwa spotkania z kimś rozsądnym, żeby przepracować coś, co nas w naszej seksualności uwiera — a to sugerował właśnie pierwszy sezon (być może z wyjątkiem postaci Otisa). Osiągnięto to głównie za sprawą porzucenia trochę już archaicznej metody pracy nad fabułą — tej, która mówi, że jedną rzecz należy w ramach odcinka zamknąć, a drugą otworzyć na nowe możliwości.
No i te dziewczyny: lubię to, że dużo rozmawiają, dbają o swój komfort, mają w fabule ważne miejsce i — przede wszystkim — rozumieją naturę patriarchalnego społeczeństwa i potrafią wychodzić poza zachowania, które ono promuje jako najwłaściwsze. Na najciekawszą postać wyrasta jednak Aimee: wychowana by te zachowania akceptować jako naturalne dopiero zaczyna rozumieć, że wiele z nich jest bardzo „nie tak”. Można było sobie darować tylko sugestię, że dziewczyny łączyć mogą tylko natrętne penisy. Bo łączy nas dużo rzeczy, chociaż niekoniecznie muszą one przybierać formę zakupów albo miłości do czekolady.
Klara Cykorz powiedziała, że nawet jak jej się coś w tym sezonie nie podoba, to budzi w niej odruch przyjacielskiej polemiki — i zgadzam się z tym totalnie. Budowanie punktów kulminacyjnych w oparciu o bardzo konwencjonalne zabiegi prosto z kina młodzieżowego z lat 80. (daddy issues, pijackie rajdy dokonane w akcie przekory, i „bycie w złym miejscu w złym czasie”) to nie jest najlepszy sposób na karmienie spragnionej emocji widowni. Fajnie odpływające w bok i w poprzek wątki, dla mnie jako dziewczyny o wiele ciekawsze niż miłosne perypetie Otisa (dość klasyczne w tej coming-of-age’owej pulpie, przyznajmy), są przywracane na stare zardzewiały tory narracyjne i znów się podporządkowują jednej zasadniczej dla serialu (a w sumie nieistotnej za bardzo kwestii) „will they or won’t they?” (czyli „będą czy nie będą razem). Z tego powodu zresztą mocno czuję już, że chciałabym sezonem trzecim zamknąć swoją przygodę z „Sex Education”. Chyba że mnie czymś jeszcze zaskoczy.
Z drugiej strony ciepłe uczucia wobec tych ludzi — tych całkiem fajnych ziomków, z którymi bym chętnie się zbratała, tak ich polubiłam — bardzo odpowiedzialny stosunek do wciąż z jakiegoś powodu kontrowersyjnego tematu jakim jest ludzka seksualność sprawiła, że machnęłam ręką na te (i inne) niedoróbki. Miałam z oglądania „Sex Education” taką frajdę, jak nastolatki rozwalające graty kijem bejsbolowym.