Donikąd

Data: 28.03.2019

Młode umysły mają szalone pomysły. Gdy Franek (Szymon Radzimierski) próbuje uruchomić swoją home made awionetkę, Izka, (Weronika Kaczmarczyk), pasażerka z przypadku, ląduje z hukiem na dachu starego domu. A w tym starym, starym domu, jest stary, stary człowiek i stara, stara księga. Wystarczy trochę młodzieńczej ciekawości i gramofon, by otworzyć magiczny portal i sprowadzić na Ziemię emigranta z alternatywnej rzeczywistości. Z początku nikt mu nie ufa: i nic dziwnego, bo wygląda jak bieda-Elvis i jest trochę przygłupawy. Sprawy wymykają się spod kontroli, gdy w pościg za Eddie’m (jak nazywają go dzieciaki) udają się Łowcy Głów z tajemniczej krainy Oblivio.

„Władcy przygód” to z jednej strony nastoletnia wersja „Mission Impossible”, z drugiej zaś postrzelona komedia na miarę polskich możliwości. Elementów fantasy więcej jest w domyśle niż na ekranie, ale trudno się temu dziwić: kreowanie alternatywnego świata zżera potworne pieniądze. Aby zatrzeć te braki scenarzyści napisali postaci, które produkują zbyt dużą liczbę słów na minutę i akcję, która pędzi na łeb na szyję. Całość wyszła całkiem zgrabnie i zawadiacko, ale nawet tak łaskawym na kino młodzieżowe oczom jak moje nie umknęły uwadze pewne problematyczne kwestie.

Doprawdy trudno bowiem odgadnąć powód, dla którego w dekadzie dominacji MCU ktoś decyduje się porwać z motyką na księżyc i wyreżyserować w Polsce film fantastyczny (rozumiany, powiedzmy, po hollywoodzku, a nie po Szulkinowsku). Grzebanie w funduszach regionalnych (których przegląd na początku „Władców przygód” trwa chyba z 2,5 minuty) w poszukiwaniu wsparcia finansowego po to, by zrealizować podróbkę komiksowych akcyjniaków nigdy nie będzie dobrym pomysłem. O ile lepiej sprawdziłoby się kino młodzieżowe, które portretowałoby — bogate przecież — podwórkowe życie polskich nastolatków, które też (o ile pamiętam) bywa pełne przygód! Inna sprawa, że film Tomasza Szafrańskiego uprzywilejowuje model kina, na który nas nie stać, kosztem psychologii postaci, przez co są one raczej jednowymiarowe i, niestety, mocno stereotypowe. Czasem się o tym zapomina, bo niektórzy aktorzy mają niezwykle zabawną ekspresję, ale ich poczciwość nie zaciera zupełnie wrażenia pewnej naiwności całej historii.

Ukrytą zaletą „Władców przygód” są niedoeksponowane polskie krajobrazy — lasy, pola i małe miasteczka — które mają moc przywoływania ciepłych wspomnień. Łotrzykowskie opowieści i larpy często nadają im nowego wymiaru, który w wyobraźni staje się czymś w rodzaju zdublowanej rzeczywistości rodem ze „Stranger Things”. Gdyby we „Władcach przygód” z tych „miejsc akcji”, służebnych wobec fabuły, uczynić pełnoprawny element filmu, świat o określonych właściwościach i klimacie, udałoby się być może odtworzyć aurę niesamowitości, która częstokroć spowija przygodowe kino. W takim otoczeniu ciekawe historie piszą się same.

Ocena: 5/10

***

[Całkiem to niesamowite (a może zupełnie zwyczajne?): wielokrotnie, z ust różnych krytyków słyszałam utyskiwanie na nieobecność kina młodzieżowego w naszym kraju. Takie wspaniałe to kino mieliśmy kiedyś, filmy powstawały, a jakże, i to jakie! Tymczasem dzisiaj, niemal tydzień po premierze „Władców przygód. Stąd do Oblivio”, recenzji ukazało się sztuk siedem. To mało, naprawdę. Tyle to mają średniej popularności filmy po pokazie prasowym.

Więc jeśli nam, popularyzatorom kina, na filmie młodzieżowym nie zależy, to nie ma się co dziwić, że widzom też nie bardzo.]

Powrót