„Miałem błyszczący fiński nóż”

Data: 24.07.2020

Znów jest lato i w moim mieszkaniu jest duszno. Deszczu nie było już ze dwa dni. Za oknem patrzę na dwa drzewa, zdaje się dęby czerwone — są wiekowe, wyższe niż budynek. Na Nowolipkach, gdzie mieszkam, jest zresztą dużo zieleni. Daje mi to spokój, nawet ukojenie, bo chociaż od kilku dni intensywnie pracuję przy biurku — raz ślizgając się tyłkiem po drewnianym krześle, innym razem niemalże na nim kucając; byle tylko zmienić od czasu do czasu pozycję — te drzewa przywracają mi świat, którego nie zapisałam w kalendarzu „rzeczy do zrobienia”.

Będąc w tym nastroju przypomniał mi się obejrzany w zimie film „Nad rzeką, której nie ma”, który z miejsca polubiłam, chociaż nie mogłam go jakoś pokochać, bo nigdy nie czułam pociągu do chłopackich przygód w lesie, do namiotów i ognisk, o których śnią zdaje się Admirał, Ataman, Wódz i Pasza. Jest to jednak perfekcyjny destylat melancholii, obraz który przywołuje wizję wakacji marzeń — wizję taką, którą tworzysz właśnie wtedy, gdy nie ma zbyt dużo czasu na odpoczynek i myślenie o niebieskich migdałach.

Chłopcy tkwią w swoim ciasnym świecie o pozorach nieograniczonego potencjału, czekając na coś, co odmieni ich monotonny dzień, rozkoszując się jednocześnie tą nudą, tą przewidywalnością. Wino ma zawsze ten sam smak, dziewczyny ten sam temperament (poza jedną, Martą), dzień ten sam rytm. Przygoda jest w filmie Barańskiego niedostępna tak, jak niedostępne są dla nas beztroskie wakacje bohaterów. Jawi się ona właściwie jako mit, który zweryfikowany roztrzaska na kawałki te niesione nostalgią marzenia.

„W pierwszej scenie bowiem zostajemy wrzuceni w gęsty, zielony las, prawie dżunglę. Jest ciemno i niewiele widać w tej bujnej roślinności, jedynie rozłożyste krzewy i dwóch chłopców, wytrwale pokonujących nieujarzmioną przyrodę (…) — pisze Karolina Kostyra w swojej książce „Wiosenna bujność traw”, by potem obnażyć tę awanturniczą wizję: „I wracają. Wśród drzew jest niby dosyć ciemno i coś pohukuje, ale lasek, jak się okazuje, to nie żadna Amazonia, a rzeka… W porannym słońcu wszystko jest jasne. Nie ma rwącej rzeki, tylko mały strumień, przez który skacze się sto razy, by ostatecznie i tak nie ruszyć się ani o jotę”.

I mimo tego podważenia, mimo dostrzeżenia smutku dojrzewania, które otwiera nam oczy na świat dużo bardziej racjonalny i każe widzieć rzeczy takimi jakimi są, a nie jakimi chcielibyśmy je widzieć, „Nad rzeką, której nie ma” zawiera w sobie wciąż tę ułudę nieustających wakacji w małej mieścinie, do których tęskno mieszczuchom takim ja podczas wykonywania codziennej biurowej pracy.

Powrót