Nie do zagrania – rozmowa z Pawłem Łozińskim
Data: 01.08.2016
O filmowej terapii, dekodowaniu miłości i autentyzmie w kinie dokumentalnym z Pawłem Łozińskim rozmawia Patrycja Mucha.
Patrycja Mucha: Zarówno „Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham”, jak i Pana poprzedni film, „Ojciec i syn”, stanowią obraz różnego rodzaju terapii, tyle że w tym drugim filmie zabrakło Innego – terapeuty.
Paweł Łoziński: W przypadku filmu „Ojciec i syn” tylko nam się wydawało, że to była terapia, tutaj był zapis terapii jak najbardziej prawdziwej.
Czy jest różnica między realizacją filmu o sobie, a portretowaniem innych osób w trakcie terapii? Co daje ten dystans?
Oczywiście, bo kiedy ja i mój ojciec wystawiliśmy się na widok publiczny z naszą historią, życiem i problemami, nie miało to nic wspólnego z terapią. Myślałem sobie wtedy, że całe życie wyciągam intymne rzeczy z innych ludzi, to może nadszedł czas, bym ja też coś z siebie dał. Chciałem zobaczyć, jak to jest, gdy kamera wycelowana jest we mnie, poczuć się bohaterem swojego filmu. Okazało się to dosyć trudne. Przy „Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham” miałem na szczęście pełnoprawnego zastępcę, którym był prof. Bogdan de Barbaro, znakomity psychoterapeuta. On mnie właściwie wyręczył i prowadził sesje w sposób „reżyserski”. Moim zadaniem było przeprowadzenie castingu na bohaterów, zachęcenie ich, by usiedli naprzeciwko niego. Potem w montażowni, razem ze świetną Dorotą Wardęszkiewicz, z którą zawszę pracuję, spędziliśmy wiele godzin, miesięcy, żeby z tego fantastycznego, ale długiego materiału, zrobić coś, co ma strukturę dramaturgii filmowej.
Wciąż eksploatuje Pan temat rodziny. Da się ten temat w ogóle wyczerpać?
Dla filmu i dla literatury rodzina to kopalnia tematów, niewyczerpane złoże naturalne wszelkiego rodzaju trudnych zależności. W „Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham” zależało mi na tym, żeby zdekodować, podrapać powierzchnię słowa „miłość”. Często go używamy, a nawet nadużywamy, ale co ono w zasadzie znaczy? Ile wiąże się z nim wolności, a ile przemocy?
Tak naprawdę chodzi o różnicę między wiedzą o tym, czym jest miłość, a odczuwaniem miłości.
I czy to jest zawsze miłe uczucie? Czy pomimo tego, że kogoś kochamy, możemy się na niego złościć, czuć tę złość i o niej mówić? Możemy kogoś kochać i jednocześnie bardzo go w tym momencie nie lubić. Cała sztuka w tym, żeby to powiedzieć bez zranienia drugiej osoby. Nie krzyczeć: „nigdy cię nie kochałem”, tylko „kocham cię, ale jestem zły”. To bardzo trudna rzecz, której można próbować uczyć się właśnie na terapii.
Czy coś Pana zaskoczyło przy realizacji „Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham”?
Zaskoczyło mnie to, jak ludzie są do siebie podobni. Wszyscy jesteśmy zbudowani z podobnych klocków i w obliczu tego podobieństwa powinniśmy się łatwiej ze sobą komunikować i nawzajem rozumieć, np. w Polsce, która jest teraz jedną wielką skłóconą rodziną. Przydałby się w kraju naczelny psychoterapeuta, bo jesteśmy przecież z tego samego pnia i można próbować się dogadać.
Dokumentalista musi dokonywać wyborów moralnych. Czy to ogranicza twórcę, czy raczej mu pomaga?
Z jednej strony często nie mogę czegoś pokazać, bo to zaszkodzi bohaterom. Z drugiej strony kiedy nie mogę czegoś pokazać wprost, to szukam jakiejś metody obejścia tego problemu. W wypadku „Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham” też znalazłem taką metodę. Niech ona pozostanie jednak tajemnicą dla widzów, którzy filmu jeszcze nie oglądali. Te ograniczenia otwierają pole do ćwiczeń międzygatunkowych, poruszania się między dokumentem a fabułą. Zachęcają do gimnastyki, do ciągłego poszukiwania. Jakbym robił jeden film przez całe życie, to nudziłbym siebie i publiczność. A tak każdy kolejny film to nowe wyzwanie. Właściwie nigdy nie wiem, jak mam kręcić. Potem się okazuje, że jest dużo przeszkód, ale na końcu udaje się znaleźć nowy sposób, nowy trop.
Co sprawia, że dokument jest autentyczny?
Kiedy mam przed sobą prawdziwego człowieka, który się odsłania, pokazuje kawałek swojego życia, czuję, że to właśnie jest siła dokumentu. Magdalena Cielecka po pokazie „Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham” powiedziała: „to jest nie do zagrania”. I to był dla mnie największy komplement. Mamy do czynienia z nieprzewidywalnymi reakcjami – sesja terapeutyczna trwa 50 minut, wiemy, jaki jest punkt wyjścia, ale nikt nie wie, jaki będzie finał. Może któraś z bohaterek się obrazi i wyjdzie? Może któraś się zezłości? A może będzie płakać? Może rzucą się sobie w ramiona albo wręcz przeciwnie – z pięściami? Włączając kamerę, nikt z nas nie wiedział, co się wydarzy. To jest fascynujące – w dokumencie i w życiu.
Wywiad przeprowadzony dla Głosu Dwubrzeża.