„Science in Fiction”, reż. Jean Painlevé

Data: 14.11.2017

[Każdy kinoman ma na sumieniu jakieś rejony kina, w które rzadko się zagłębia. Często musimy wręcz bronić się przed kinofilską autoagresją – czytając książki i przeglądając oceny znajomych na Filmwebie włącza nam się często kontrolka „nie widziałaś, shame on you”. Na szczęście przy różnych dziwnych okazjach zdarza się, że choć na chwilę ta kontrolka gaśnie i możemy odetchnąć z ulgą – przynajmniej na czas seansu – i delektować się chwilowym spełnieniem niespełnialnego.]

Nigdy nie widziałam niczego podobnego do filmów Jean Painlevé’go. Kino przyrodnicze spod znaku Disneya i komentującej zachowania zwierząt Krystyny Czubówny – jedyne, jakie znam – wydaje się przy nich ubogie i nieinteresujące. O ile w tym znanym na szeroką skalę modelu kina chodzi o (jedynie pozorne) poznanie zwierząt, o tyle w cyklu „Science in Fiction” panuje prymat patrzenia: fascynacji – jak to Sebastian Smoliński pięknie nazwał – zwierzęcym innym. (zainteresowanym tematem polecam artykuł Sebastiana).

Z tego powodu nie obserwujemy dzikich puszczy, stepów i dżungli; majestatycznych lwów, drapieżnych tygrysów czy podstępnych hien (zresztą kto nadał im te cechy, jeśli nie człowiek?), ale ośmiornicę, koniki morskie, krewetki i ślimaki morskie. Są one bowiem balettancerzami w morskich otchłaniach, istotami mającymi wyglądy takie, do których nie jesteśmy przyzwyczajeni i których nie jesteśmy w stanie łatwo uczynić „ludzkimi” (jak jak to często robimy z lwem, tygrysem lub hieną).

Oglądamy ich obślizgłe ciała, zarodki w przezroczystych brzuchach, wyłupiaste oczęta; śledzimy ich ruchy w oceanicznym slow motion i przyglądamy się ich miłosnemu życiu, którego efektem musi być reprodukcja (i to w jakiej skali! Konik morski za jednym razem wydaje – wręcz wyrzuca – na świat nawet 200 osobników!). Te wszystkie „dziwności” okraszone są komentarzem reżysera, urzeczonego podwodnym światem. Często jednak Painlevé milknie, byśmy mogli wejść w swoisty trans, dosłownie zanurzyć się w te „nieprawdopodobne” obrazy i chłonąć ich absolutne w swojej dziwaczności piękno.

Powrót