Szukam
Data: 11.05.2020
Dojrzewanie czasem przychodzi zbyt szybko, by można sobie było z nim poradzić. Kino uczy nas o jego bezwzględności — nie można nie dorosnąć, pozostać dzieckiem albo chociaż wydłużyć czasu dziecięcej lub nastoletniej beztroski. Nastolatek ma już za sobą kilka lat samodzielnego życia i powoli uczy się, jak sprawić, by ten proces przebiegł nie tyle bezboleśnie, ile świadomie. Dojrzali bohaterowie i bohaterki wiedzą, co stracili, ale przynajmniej przez chwilę żyli intensywnie, w ekstazie doświadczali ulotnego „dzisiaj”.
Nie wszyscy mają tyle szczęścia. Gdzieś między dziecięcością a nastoletniością jest szczelina, która pozwala na oschłość świata wobec tych, którym nie miał kto wytłumaczyć jego zasad. W „Kes” Kena Loacha, „400 batach” François Truffauta czy „Chłopczycy” Céline Sciammy dziecięcy bohaterowie doświadczają nieprzefiltrowanej troską rzeczywistości, z którą nie potrafią sobie poradzić i której nie potrafią poukładać. Dojrzewanie dopadło ich wcześniej, przez co nigdy nie będą patrzeć na swoją przeszłość przez nostalgiczną soczewkę.
W takiej sytuacji znajduje się także François z „Nagiego dzieciństwa”, arcydzieła Maurice’a Pialata. Przerzucany od jednej rodziny zastępczej do drugiej chłopak ma serdeczny uśmiech i zadziorne oczy; raz z szacunkiem dziękuje tymczasowym bliskim, raz z premedytacją pakuje się w kłopoty. Powiedzieć, że krzyczy tym samym o uwagę, to sprowadzić jego uczucia do psychologicznej kliszy. François potrzebuje o niebo więcej niż uwagi — chce beztroski i intensywnych przeżyć, skoro już kazano mu szybciej dojrzeć. Chce wyrwać dla siebie choć chwilę szaleństwa. Tymczasem w zastępczych domach czekają na niego smutne ściany, wygniecione łóżka i ramki ze zdjęciami obcych mu ludzi.
Pialat nie oskarża dorosłych — wielu z nich darzy zrozumieniem, pozwala im na chwile nieskrępowanej czułości albo przaśnego humoru. François potrafi się zresztą z nimi dogadać; zwłaszcza u drugiej rodziny czuje się swobodnie, gdy może posłuchać śpiewającej stare piosenki babci. Nie wszystko da się jednak załatwić sympatią i dobrymi chęciami, a już na pewno nie da się nimi naprawić dzieciństwa pozbawionego miłości.
„Nagiemu dzieciństwu” daleko jest do dezynwoltury Godarda i swoistego refleksyjnego komizmu kina francuskiego tamtych lat — Pialat opowiada prosto, a jego styl czasem przypomina surowość kina młodych gniewnych, tyle że w kolorze. Z Brytyjczykami łączy go też łagodna obserwacja nieupiększonych niczym twarzy „prawdziwych” ludzi, którzy zamiast wyglądać — po prostu są. I może właśnie to bycie, ta bezwarunkowa obecność, dała chłopcu chwilę oddechu i spokoju. Być może jeszcze będzie lepiej, ale przed nim — sugeruje Pialat — długa droga.