Top 9 najlepszych filmów roku 2020 według mnie i tylko mnie

Data: 31.12.2020

Obiecuję, że będzie to jedyny akapit w duchu: „what a year!”. Tak, w tym roku wszystko się poprzestawiało i moja tabelka z podziałem na „premiery kinowe” i „obejrzane na vod” oficjalnie odeszła do lamusa (podobnie jak określenie „odeszło do lamusa” już jakiś czas temu, ale ja lubię takie wyrażenia). Oprócz dystrybucyjnego bałaganu, którego nikt z nas za bardzo nie ogarnął, czynnikiem zaburzającym moje codzienne rytuały był trzymiesięczny pobyt w USA, co skutecznie wyłączyło mnie ze śledzenia premier polskich, gdy jeszcze miały one miejsce. Po powrocie – tak moim do Polski, jak i filmów do kin – zajęta byłam z kolei realizowaniem stypendium MKiDN, którego efektem jest cykl wideoesejów o polskim kinie. Słowem: nie naoglądałam się nowości w tym roku.

Ale – jak mówiłam u Michała Walkiewicza w Walkie Talkie – w sumie to nic nowego: od kilku lat większość mojego rocznego repertuaru stanowi kino nie-najnowsze, w tym żelazne klasyki i nic się w tym roku nie zmieniło. Szkoda, że nikogo nie interesują listy „najlepszych filmów, które obejrzałam w tym roku”, bo bym mogła popuścić pasa i zrobić taką listę, co do której nie mam żadnych wątpliwości i mogłabym na jej widok zwyczajnie pływać w samozadowoleniu i poczuciu pełnego szczęścia.

Poniższa lista mogłaby w sumie zawierać pierwszych pięć tytułów, które naprawdę lubię, zrobiły na mnie wrażenie i są „moje” w tym sensie, że wracam do nich myślami. Pozostałe filmy to takie „widzę Was i doceniam”, jednak mam jakieś wątpliwości i „ale”, wynikające głównie z moich estetyczno-narracyjnych preferencji. Na listę składa się dziewięć tytułów, bo każdy kolejny, który chciałam wpisać w miejsce dziesiąte, wydawał się „nie na miejscu”. Niech będzie zatem dziewięć – od wielu lat to moja ulubiona liczba.

Ten rok jest dla mnie przełomowy pod innymi względami – może nie zobaczyłam i nie przeczytałam wszystkiego, co chciałam, ale za to zupełnie nieoczekiwanie zrobiłam rzeczy, których bym się po sobie nie spodziewała. Po pierwsze, zmontowałam te moje ukochane wideoeseje „Na wyrywki”, którym poświęciłam mnóstwo energii i pasji, co tylko popchnęło mnie do kontynuacji tej przygody. Po drugie, założyłyśmy z Kasią Czajką-Kominiarczuk podcast „Wtem, piosenka” poświęcony filmowym musicalom i była to rzecz, która nie raz ratowała mnie przed zapadnięciem się w czarne myśli. Po trzecie, wróciłam niedawno na blogu do pisania o czym tylko mam ochotę w danej chwili i odnastolatkowiłam Filmowe odloty. Jest mi z tym wszystkim bardzo dobrze.

A zatem lista:

1. „Nieoszlifowane diamenty”, reż. Benny i Josh Safdie

2. „Emma.”, reż. Autumn de Wilde

3. „Babyteeth”, reż. Shannon Murphy

4. „Małe kobietki”, reż. Greta Gerwig

5. „Liberté”, reż. Albert Serra

6. „Mroczne wody”, reż. Todd Haynes

7. „Zdrajca”, reż. Marco Bellocchio

8. „Nigdy, rzadko, czasami, zawsze”, reż. Eliza Hittman

9. „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją”, reż. Jan Belcl

W tym roku omijam wyróżnienia specjalne – pisałabym je na siłę, a powoli wcielam w życie swoje postanowienie omijania szerokim łukiem rzeczy robionych z przyzwyczajenia mimo mojej niechęci i ich sytuacyjnej nieadekwatności. Pozostawiam Was z jedną (moją ulubioną) kategorią, z życzeniami podobnych wrażeń, jakich ja doznałam podczas seansów. Chyba że tak nie lubcie, to życzę wszystkiego, co Wam w duszy gra.

Filmy, które mnie obezwładniły i nie pozwoliły o sobie zapomnieć:

„Wspaniałość Ambersonów” (reż. Orson Welles), „Mam 20 lat” (reż. Marlen Chucyjew) i „Wpływ księżyca” (reż. Norman Jewison), „Trzy kamelie” (reż. Irving Rapper), „Atalanta” (reż. Jean Vigo), „Poszukiwacze” (reż. John Ford), „Nocne motyle” (reż. Lloyd Bacon), „Gunda” (reż. Victor Kossakovsky).

Powrót